WORKUTA
1931-1960
TOMASZ KIZNY
Na fotografii dwóch ludzi ubranych w kufajki i czapki uszanki trzyma w rękach śnieżnobiałe ptaki. Mężczyzna z lewej patrzy jakby z niedowierzaniem, ostrożnie dotyka dłonią białej zjawy. Na twarzy drugiego człowieka zastygł tajemniczy uśmiech, jego spojrzenie ucieka gdzieś w bok, poza kadr. Fotografię zrobiono w Workucie w 1955 roku. Mężczyźni właśnie zostali zwolnieni z łagrów, gdzie byli więzieni przez ponad dziesięć lat. Białe ptaki, wyglądem przypominające gołębie, to kuropatwy polarne. Człowiek z lewej to Stanisław Kiałka, adiutant komendanta Okręgu Wileńskiego AK Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, kawaler Srebrnego Krzyża Orderu Virtuti Militari. Drugi mężczyzna to Wiktor Han – Polak z Łotwy, skazany na dwadzieścia lat obozów.
Workuta położona za kołem podbiegunowym w strefie arktycznej tundry w miesiącach zimowych jest pogrążona w mroku nocy polarnej. Temperatury spadają poniżej czterdziestu stopni Celsjusza, wieją purgi – gwałtowne wichry z zamiecią śnieżną. Latem słońce nie zachodzi za horyzont. Przez dwadzieścia pięć lat, począwszy od 1931 roku, więźniowie i zesłańcy zbudowali tu jedno z największych zagłębi węglowych Związku Radzieckiego: dwadzieścia dwie kopalnie, miasto, osiedla, elektrownie, drogi, linię kolejową i dziesiątki łagrów. Workutłag wchodził w skład największego kompleksu obozów w europejskiej części ZSRR położonego w Republice Komi.
Polacy do łagrów Workuty trafiali dwukrotnie. Pierwszy raz po inwazji Związku Radzieckiego na Polskę w 1939 roku. Zostali zwolnieni stosunkowo szybko, bo już w 1941 roku na podstawie układu Sikorski-Majski wydostali się z nieludzkiej ziemi z armią generała Andersa. Drugi raz zasilili etapy więźniów jadące do Workuty w 1945 roku.
Uczestnicy polskiego zbrojnego podziemia aresztowani przez NKWD w końcowej fazie wojny, skazani na wyroki sięgające dwudziestu lat, byli wysyłani do najcięższych obozów Gułagu położonych na dalekiej północy Związku Radzieckiego – Workuty i Kołymy. Pozbawieni prawa korespondencji, zmuszani do najcięższych prac, byli skazani na zapomnienie i powolną śmierć w łagrach.
Dopiero w 1955 roku, w okresie „odwilży” po śmierci Stalina, zaczęto wypuszczać na wolność więźniów, którym udało się przeżyć ponad dziesięć lat w sowieckich obozach za kręgiem polarnym. Dla tych ludzi druga wojna światowa trwała szesnaście lat; w osobistym planie skończyła się dopiero wtedy, kiedy powrócili do Polski w 1956 roku. Rodziny pozbawione jakichkolwiek wieści przeważnie uważały ich za zaginionych.
Na innej fotografii z Workuty widać mężczyznę i kobietę stojących na drodze. Mają skupione twarze, patrzą w obiektyw. Mężczyzna trzyma w dłoni papierosa. To żołnierze AK Jadwiga Olechnowicz i Witold Augusewicz. Ona we wzorzystej sukience i zarzuconej na ramiona jesionce, on w koszuli i prochowcu – nie wyglądają na łagierników, z obozów wyszli kilka miesięcy wcześniej. Za nimi pusty krajobraz tundry i las białych słupków – cmentarz uczestników krwawo stłumionego buntu więźniów w obozie przy kopalni nr 29.
W lipcu 1953 roku zastrajkowało sześć z siedemnastu zespołów łagrowych Workuty. Ponad piętnaście tysięcy zeków odmówiło wyjścia do pracy. Strajkujący żądali rewizji wyroków i wypuszczenia na wolność. Więźniowie obozu kopalni nr 29, gdzie siedział Witold Augusewicz, opanowali obóz i uwolnili więźniów zamkniętych w karcerze. Powstał komitet strajkowy złożony z Polaków, Rosjan i Ukraińców, który pilnował porządku w łagrze. Protest trwał sześć dni. 1 sierpnia obóz otoczyli żołnierze wojsk MWD. Na żądanie wyjścia z obozu więźniowie odmówili i stawiali bierny opór. Wkrótce potem wojsko zaczęło strzelać z rozmieszczonych na wieżyczkach strażniczych karabinów maszynowych do około czterystu więźniów zgromadzonych za bramą obozu. Witold Augusewicz był wśród nich, zdołał uciec z pola ostrzału. W masakrze zginęły pięćdziesiąt trzy osoby, a sto dwadzieścia zostało rannych. Przywódców strajku aresztowano. W czasach Stalina nie uniknęliby kary śmierci. Ale tyran nie żył od kilku miesięcy – buntownikom do odbywanych kar dołożono dodatkowe dziesięcioletnie wyroki. Trzy lata później wyroki te poddano rewizji, w wyniku której uczestników i organizatorów strajku uwolniono. Wtedy Jadwiga Olechnowicz i Witold Augusewicz się spotkali. Ślubu w Workucie udzielił im były więzień, ksiądz Józef Kuczyński. W 1956 roku powrócili do Polski.
Zwolnieni z obozów Polacy mieli prawo swobodnego poruszania się w promieniu kilku kilometrów od miejsca zamieszkania, zaczęto im także wypłacać częściowe wynagrodzenie. W dni wolne od pracy spotykali się, śpiewali polskie pieśni, wspólnie obchodzili święta religijne i narodowe. Księża potajemnie odprawiali msze święte i udzielali ślubów. „Z dnia na dzień rosły nadzieje, że jednak wrócimy do Polski. To były piękne chwile, wielka radość. Bardzo chcieliśmy normalnie żyć” – wspomina pierwsze tygodnie po uwolnieniu Wanda Kiałka z domu Cejko. Przed aresztowaniem łączniczka i sanitariuszka oddziałów partyzanckich AK na Wileńszczyźnie. W 1944 roku jej brat zginął wraz z całym oddziałem, który wpadł w zasadzkę NKWD. Wandę Cejko sowiecki trybunał wojskowy skazał na dwadzieścia lat łagrów o katorżniczym reżimie. Wysłana do Workuty pracowała w kopalni, kamieniołomach i szwalni. Stanisława Kiałkę spotkała po wyjściu na wolność. Trzy lata później, już w Polsce, wzięli ślub.
Czekając na powrót do kraju, Polacy kupowali w sklepach w Workucie aparaty fotograficzne i robili amatorskie, pamiątkowe zdjęcia. Dzięki temu powstał wyjątkowy dokument fotograficzny. Te zdjęcia są ostatnim spojrzeniem na łagry tych, którzy przeżyli, tworzą opowieść o ocaleniu i powracaniu do życia. Doświadczenia obozowe są za plecami, w tle, pojawiają się na drugim planie w postaci konturu wieżyczki strażniczej czy hałdy kopalni. Wiele z tych zdjęć świadczy o tkwiącej głęboko w naturze człowieka potrzebie uśmiechu, nadziei, miłości, na przekór wieloletnim doświadczeniom „innego świata” łagrów, gdzie godność i życie człowieka nie przedstawiały żadnej wartości. Inne mogą pomóc uzmysłowić sobie skalę sowieckich kompleksów przemysłowo-obozowych, choć rejestrują zaledwie małą część jednego z nich. Ale żadna z tych fotografii nie może przekazać prawdy o tysiącach ludzkich losów urwanych nagle w widocznych na nich lub bliźniaczo podobnych kopalniach i obozach. Nie mogą nic powiedzieć o cierpieniu, rozpaczy, samotności i śmierci w łagrze.
Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, przedstawiciele innych narodowości ZSRR po zwolnieniu z łagrów w drugiej połowie lat pięćdziesiątych często musieli zostać w Workucie, zgodnie z gorzkim rosyjskim powiedzonkiem: szyroka strana rodnaja, a niekuda dietsa (rozległy nasz kraj ojczysty, a nie ma gdzie się podziać). Nie mieli dokąd wracać, ich krewni zginęli na wojnie lub padli ofiarą stalinowskich czystek, domy i mieszkania od lat zajmowali inni lokatorzy. Chcąc nie chcąc, zapuszczali korzenie w miejscu swojego zesłania. Do końca życia mieszkali w sąsiedztwie pejzażu, który przypominał im o ich krzywdzie i złamanym życiu. Często pracowali w tych samych kopalniach, gdzie wcześniej odbywali wieloletnie wyroki.
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych epoka wielkich kompleksów przemysłowo-obozowych w Związku Radzieckim dobiegła końca, Workutłag przetrwał do 1960 roku. W następnych dekadach władze, by zastąpić rzesze zwolnionych zeków wolnonajemną siłą roboczą, zachęcały do przyjazdu za krąg polarny wysokimi zarobkami i „północnymi” przywilejami pracowniczymi, jak dwumiesięczny urlop i wczesna emerytura. Miejsce obozów przy kopalniach zastąpiły osiedla górnicze. Ich mieszkańcy zazwyczaj osiedlali się w Workucie czasowo, z zamiarem dorobienia się i powrotu w bardziej przyjazne regiony. Dlatego do Workuty przylgnęło określenie: miasto wriemienszczikow, ludzi „tymczasowych” – od rosyjskiego słowa wriemienno: tymczasowo. Za prezydentury Borysa Jelcyna, kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych wprowadzano zasady gospodarki rynkowej, ich oszczędności z dnia na dzień straciły na wartości. Wraz z nimi przepadły nadzieje na własny dom i spokojne życie w słonecznej Rosji centralnej. Workuta okazała się pułapką – musieli zostać i dalej pracować za kręgiem polarnym w kopalniach zbudowanych przez więźniów w czasach stalinowskich: „Workutinskaja”, „Oktiabrskaja”, „Siewiernaja”, „Worgaszorskaja”, „Komsomolskaja” i kilkunastu innych. Kopalnia nr 29 nosi teraz nazwę „Jur-Szor”. Przy drodze prowadzącej do niej do dzisiaj zachował się obozowy cmentarz. Są na nim groby tych, którzy 1 sierpnia 1953 roku nie mieli tyle szczęścia co Witold Augusewicz i zostali na zawsze w tundrze.