Praca i śmierć
NORMAN DAVIES
Gułag – to słowo wciąż brzmi złowrogo, budząc lęk i najgorsze wspomnienia. Do powszechnego obiegu weszło za sprawą książki pt. „Archipelag GUŁag” – dzieła monumentalnego, zakazanego w Związku Radzieckim i w krajach od niego zależnych. Jej autorem był Aleksander Sołżenicyn, wybitny pisarz i myśliciel, laureat literackiej Nagrody Nobla, a jednocześnie więzień sowieckiego reżimu, zesłaniec i emigrant. Gułag jest słowem sztucznym, utworzonym z pierwszych liter nazwy instytucji zarządzającej systemem obozów pracy przymusowej w ZSRR – Głównego Zarządu Obozów [ros. Gławnojeuprawlenijełagieriej].
Równie złowrogo jak Gułag brzmią nazwy własne miejsc, którymi ta instytucja zarządzała: Sołowki, Biełomorkanał, Workuta, Kołyma. Istniejące tam obozy pochłonęły znacznie więcej ludzkich istnień niż Ypres, Somma, Verdun, Auschwitz, Majdanek, Dachau i Buchenwald razem wzięte. Jednakże wiedza o Gułagu, zwłaszcza na Zachodzie, nie jest powszechna. Ta błoga nieświadomość wynika z kilku powodów. Jednym z nich jest to, że choć system ów funkcjonował w latach 1920-1980, jego rzeczywisty zasięg i działalność pozostawały pilnie strzeżoną tajemnicą nawet w samym Związku Radzieckim. Usystematyzowany opis i statystyki ujrzały światło dzienne dopiero w czasie rządów Nikity Chruszczowa, gdy zarzucono już najgorsze praktyki, w tym masowe wykorzystywanie pracy niewolniczej. Kolejny powód kryje się w działalności wpływowej grupy sowietologów. Powodowani motywami politycznymi, konsekwentnie zaprzeczali zarówno skali, jak i krwawej naturze sowieckich represji. Być może najważniejszym czynnikiem jednak jest to, że zachodnia opinia publiczna, dokładnie (i zgodnie z prawdą) poinformowana o horrorze zorganizowanego przez nazistów Holocaustu, niezbyt chętnie przyjmuje do wiadomości informacje o masowych zbrodniach dokonanych przez reżim, który był sojusznikiem mocarstw zachodnich w wojnie przeciwko Hitlerowi. Znacząca część tej opinii sprzeciwia się nawet wszelkim porównaniom pomiędzy Gułagiem a Holocaustem.
Oczywiście, system nazistowskich obozów koncentracyjnych od sowieckich łagrów dzieliły istotne różnice. W skład tego pierwszego wchodziły np. obozy śmierci, takie jak Treblinka, Sobibór, Bełżec, w których zdecydowana większość więźniów była mordowana od razu po przyjeździe, oraz obozy dla więźniów wojennych, w których nie zapewniano im wyżywienia, dachu nad głową czy zatrudnienia. Gułag natomiast to była znacznie większa sieć obozów koncentracyjnych rozrzuconych po najdalej na północ wysuniętej części Europy i Azji. Teoretycznie były one „tylko” obozami pracy. Podobieństwa są zaskakujące. Np. do sowieckich obozów wchodziło się – podobnie jak do Auschwitz – przez łuk triumfalny sławiący zalety ciężkiej pracy. Typowy rosyjski slogan: „Czerez trud domoj” (przez pracę do domu) był bliskim odpowiednikiem późniejszego, owianego ponurą sławą, niemieckiego „ArbeitMachtFrei” (praca czyni wolnym). Tak powszechnych za Stalina masowych rozstrzeliwań dokonywały jednak w więzieniach lub lasach wydzielone oddziały służb bezpieczeństwa. Jedynymi tak zwanymi obozami śmierci w ramach Gułagu były kopalnie uranu, w których pozbawieni ochrony robotnicy nie mieli szans na przeżycie.
Fundamentem koncepcji Gułagu była praca. Wykonując ją, więźniowie ginęli jak muchy, umierając w strasznych warunkach. Surowość klimatu, głodowa dieta, długość wyroków, opresyjne normy pracy, rutynowa przemoc ze strony zdeprawowanych strażników, brak właściwej opieki medycznej czy choćby ogrzewania i ubrań, a także brak nadziei prowadziły do niesłychanie wysokiej śmiertelności. Miliony zeków, czyli skazańców (od rosyjskiego słowa zakluczonnyj, zapisywanego skrótowo z/k) – czy to politycznych, czy kryminalnych – zmarły z zimna i głodu; jednych zamęczono lub pobito na śmierć, innych zabiła rozpacz. Niektórzy – zwłaszcza młodsi i odporniejsi – nauczyli się sztuki przetrwania. Przez kilkadziesiąt lat Gułag widział więcej śmierci i nieszczęścia niż jakikolwiek inny podobny system.
Zważywszy na zasłonę tajemnicy, która tak długo spowijała Gułag, trudno byłoby się spodziewać szerokiej dokumentacji fotograficznej. Jednakże w wyniku cierpliwych badań i dociekliwych odwiedzin w miejscach, gdzie dawniej były sowieckie łagry, Tomasz Kizny zdołał zgromadzić niezwykłą kolekcję zdjęć. Pomogli mu w tym członkowie rosyjskiego Stowarzyszenia Memoriał oraz organizacje zrzeszające byłych zeków, które od upadku Związku Radzieckiego mogą już działać otwarcie. Część zdjęć pochodzi z oficjalnych archiwów. Widnieją na nich zarówno więźniowie, jak i ich zadowoleni z siebie oprawcy. Inne przedstawiają gigantyczne budowy lub zasypane śniegiem ruiny. Niektóre to portrety tych, którym udało się przeżyć i dożywają teraz swoich dni w biedzie. Choć może trudno w to uwierzyć, wielu z nich mieszka tuż obok dawnego łagru. Pozbawieni rodzin, nie mając dokąd wracać, skazani są na dożywotnie lodowe wygnanie.
Kizny wykorzystuje wiele zdjęć, które znalazł w Polsce. W latach 1939-1941 i ponownie w latach 1944-1948 Polacy stanowili bowiem znaczny odsetek napływających do Gułagu więźniów. Byli też jedną z nielicznych kategorii skazanych, którym pozwalano na opuszczenie ZSRR po odbyciu wyroku w 1955 roku. Niektórzy byli na tyle przedsiębiorczy, że po uwolnieniu z obozu udawało im się zrobić zdjęcia „innego świata” i przemycić je na wolność.
Trudno orzec, które fotografie robią największe wrażenie. Być może panoramiczne ujęcia budowy Kanału Białomorskiego z maleńkimi jak mrówki sylwetkami ludzi krzątających się pośród gigantycznych rusztowań, w morzu błota. Można by spróbować spojrzeć w oczy i odgadnąć myśli Matwieja Bermana, naczelnika Gułagu w 1932 roku, by dowiedzieć się, co też się roiło w głowie jego i głowach jego kolegów. Albo zamyślić się nad ostatnio zrobionym zdjęciem Kiznego przedstawiającym wrak zarośniętej zielenią lokomotywy, wciąż tkwiącej na Martwej Drodze, czyli nigdy nieukończonej Transpolarnej Magistrali Kolejowej mającej połączyć dwa syberyjskie porty rzeczne oddalone od siebie o ponad 1300 km. Mimo zużycia ogromnej ilości materiałów nie udało się jej zbudować. Praca w Gułagu była nie tylko beznadziejna, ale często także bezcelowa.
Jednego zdjęcia nie znajdziemy. Nie można było go zrobić, choć był to powszedni obrazek we wszystkich łagrach. Znalazłyby się na nim olbrzymie sterty wychudzonych ciał, zamarzniętych na kość, ułożonych wysoko jedne na drugich, poowijanych łachmanami, czekających na koniec arktycznej nocy, krótką odwilż – szansę na anonimowy pochówek.
Norman Davies, Londyn
tłum. Agnieszka Mitraszewska
Norman Davies – brytyjski historyk, profesor Uniwersytetu Londyńskiego, członek Polskiej Akademii Umiejętności i Akademii Brytyjskiej, autor prac dotyczących historii Europy, Polski i Wysp Brytyjskich. Kawaler Orderu Orła Białego.